niedziela, 31 sierpnia 2014

Grzybobranie

Weekend spędziliśmy  na spacerach w lesie. Jako dziecko chodziłam z rodzicami na grzyby i jagody. Było to dla mnie wielką atrakcją. Teraz chciałam pokazać swoim dzieciom, co to znaczy wybrać się na grzybobranie. Poszliśmy w godzinach takich bardziej ludzkich (nie bladym świtem) i raczej zrobiliśmy sobie spacer po lesie, bo pogoda dopisała. A grzybiarzy było więcej niż grzybów :)

Nasze wiaderko miało wymiar edukacyjny, znalazły się w nim przede wszystkim podgrzybki, ale też prawdziwki i kurki. Lunia miała dodatkową atrakcje w postaci szukania skaczących żabek, jaszczurek, mrowisk. Znaleźliśmy też kilka zajęczych nor.
Teraz grzybki już przesmażone na patelni czekają na wekowanie.



Takich cudów nie zbieraliśmy. Zrobiłam tylko fotki, bo takie ładne :)



sobota, 30 sierpnia 2014

Jestem "nocną sową"

Kiedyś słyszałam o teorii mówiącej, że każdy z nas ma wewnętrzny zegar dziedziczony w genach. Jedni lubią wstawać rano, wtedy są najbardziej kreatywni, i oni o dziwo więcej śpią, bo wcześniej kładą się spać. Wieczorami są zmęczeni, a ich aktywność spada -  to SKOWRONKI, RANNE PTASZKI. Druga grupa, to SOWY, NOCNE MARKI - Ci, którzy rano nie mogą zwlec się z łóżka, nie zaczną dnia bez porannej dawki kofeiny, w postaci kubka kawy. Są za to najbardziej ożywieni w godzinach wieczornych. I wtedy są najbardziej twórczy i najlepiej pracują. Teoria ta mówi, że możemy się dostosować do potrzeb zewnętrznych, ale ten zegar mamy zapisany w genach, więc walka z nim jest bezsensowna.

Moja Babcia była SKOWRONKIEM. Wstawała rano, najczęściej po 6.00. Jeśli miała coś zaplanowane na ten dzień, np. pieczenie drożdżowego ciasta (które jest czasochłonne i wymaga sporo wysiłku fizycznego), to budziła się świtem o 5.00 i zabierała do zagniatania. Do 13.00-14.00 robota musiała być zrobiona, bo Babcia była już całkowicie przemęczona i senna. W godzinach popołudniowej NIGDY Babcia nie wykonywała żadnej pracy. Dzień już był jakby "wypracowany". O 13.00 jedli z Dziadkiem obiad. I o 14.00 odbywali pierwszą poobiednią drzemkę. Później radio, gazeta, TV, i kolejna drzemka. Po wiadomościach o 20.00 byli już  w łóżkach, powiedzmy gotowi do snu ;)

Kiedy chodziłam do szkoły dobrze pamiętam, że Mama siłą zwlekała mnie z łóżka, prosząc i grożąc na zmianę. Do szkoły zawsze byłam lekko spóźniona. Rano, przed lekcjami nie byłam w stanie napisać wypracowania czy odrobić pracy domowej, co nagminnie zdarzało się mojej przyjaciółce. Ja pisałam wszystko popołudniu lub wieczorem. Wcześnie kładłam się spać, bo jeśli nie wyspałam swoich godzin to byłam później nieprzytomna. 
Teraz, gdy mam rodzinę, prawie wszystko mi się poprzestawiało. Jestem "nocnym Markiem". Przez cały dzień towarzyszą mi dzieci i nie mogę się na niczym skupić dłużej niż 5 sekund. Dopiero wieczorem, kiedy jestem sama ze sobą i swoimi myślami :) biorę się za robotę.  Gotuję zupy. Pekluję mięso na następny dzień. Sortuję pranie i rozkładam do szafek. Segreguję dokumenty. Płacę rachunki. Przeglądam pocztę i odpisuję na mejle. Czytam. Czasami oglądam filmy, i tak czasami do 2.00 w nocy. Za to następnego dnia, ledwie schodzę z łóżka wraz z dziećmi, nie wcześniej niż o 9.00. Dzieci są dla mnie łaskawe, bo przyzwyczaiły się do tego rytmu. Lunia śpi, ile może, najczęściej do 10.00 (w weekendy i wakacje), a Luluś do 8.30-9.00. Tylko mąż się denerwuje, bo On lubi rano wstawać. Za to wieczorami siedzi ze mną równie długo, tylko szczęściarz potrzebuje mniej snu.

środa, 27 sierpnia 2014

Czas zimowy

W ciągu zaledwie kilku dni Moje Dzieci przeszły na czas zimowy. Dosłownie. Jeszcze w niedzielę bardzo byłam zdziwiona, gdy już po 20.00 Lunia dawała oznaki przemęczenia, a Luluś tulił się do misiów. Pomyślałam, że winna temu  deszczowa pogoda. Ale to jednak nie to.
Dni są coraz krótsze, a wieczory coraz "ciemniejsze". Z zegarową dokładnością, od niemalże tygodnia Moje Maluchy już o 21.00 śpią.

W związku z tym musimy się trochę przeorganizować. Na wakacjach biegały do 22.00. Po urlopie wieczorami wyskakiwaliśmy jeszcze na rowery czy na spacer. Ale dobre się skończyło. Teraz już po 19.00 musimy być w domu na kolację, potem mycie i po 20.00 dzieci w łóżeczkach :) Ot wyznaczony mamy nowy rytm.
Chyba nawet dobrze wyszło, bo od poniedziałku Lunia idzie do przedszkola i musi wstawać o 7.00 (zawsze ją ciężko zwlec z łóżka o tej godzinie, bo lubi pospać - jak mama :)). W wakacje spała jak suseł do 10.00. Jak widać wszystko się samo układa.

I się tylko zastanawiam, jak to natura wymyśliła :)

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Chyba nadeszła JESIEŃ.

Dziś niespodziewanie, i chyba wbrew oczekiwaniom nadeszła Jesień. I to nie ta piękna, z czerwonym słońcem na linii horyzontu i zimną rosą na trawie o poranku. Lecz smutna, dżżysta, szara Osmętnica.
Cały dzień lało. Aż nie chciało się nigdzie wychodzić. I już poczułam, że niestety, ale lato się kończy... za szybko.

środa, 20 sierpnia 2014

Daj mu!

Mój mały Bączek wyraźnie wkroczył w nową fazę na drodze swojego rozwoju. Po pierwsze zaczął ładnie składać zdania, poddając wszystkie rzeczowniki odpowiedniej deklinacji. Bez zmrużenia oka mówi: "samochód wujka", "padło (spadło) tatusiowi", "piniesie (przyniesie) mamusi". Cieszę się ogromnie, bo ułatwia to naszą komunikację. Nie ma wrzasków. Jeśli coś chce, to powie.

Po drugie, chłopak naprawdę wie czego chce. Oczywiście, jak widzi upragniony przedmiot, to bezceremonialnie sobie go bierze, nawet jeśli ów przedmiot znajduje się w cudzych rękach. Do tego doszła nowa fraza: "Daj mu!" Jeśli ktoś coś posiada, Bączek przybiega i mówi: "Daj mu", co oznacza daj mi. Nie opanował jeszcze zaimka 'ja' ('mi', 'moje'). Jeśli, chce powiedzieć, że coś należy do niego, to wstawia zamiast "moje" swoje imię. Coraz częściej, widząc, że to działa, używa imperatywów. Ulubiony to "pinieś" (przynieś). Na przykład, gdy picie się skończyło mówi do starszej znacznie siostry: "Nie ma erbatki. Pinieś". Słodkie, ale i troche straszne, bo Mała leci i przynosi.

Po trzecie, kocha Mamusie ponad wszystko. Do tej pory usypiał z tatusiem i mył się też często z Mężem. A teraz krzyczy i płacze spazmatycznie: "Kce mamusi", "Mamusia z xxxx będzie pała (spała)", "Mamusia da obadek (obiadek). Przyznam, że dla Matki to miód na serce, jak się dziecko tak garnie, jak wystraszone chowa się w jej spódnicy, jak zmęczone w jej ramionach szuka odpoczynku. Ale z drugiej strony Tatusiowi wtedy trochę jakby przykro. Patrząc na to obiektywnie, małe dziecko przywiązuje się najbardziej do tej osoby, z którą najwięcej przebywa. W naszej sytuacji, gdy ja jestem na wychowawczym, sprawa jest oczywista.
Dodam tylko, że Lunia nie miała tak ostro zarysowanej fazy "Mamusiowej". Ale może dobrze tego nie pamiętam...

wtorek, 19 sierpnia 2014

Długi sierpniowy weekend

Znów jesteśmy w domu. Gdy tylko wracam z wojaży, szczególnie tych kempingowych, bardzo doceniam swoje prywatne, domowe, cywilizowane WC :) Myślę, że to jedno z głównych udogodnień, których na co dzień nie zauważamy. Prócz tego lubię kuchnię, która ma kilka palników i jednocześnie mogę podgrzać wodę na herbatę i robić obiad. Ale to tylko tak na marginesie.

Długi weekend - nie taki wcale długi, ale chyba wystarczający. Te wypady na 2-4 dni wbrew pozorom pomagają oderwać się od rzeczywistości i psychicznie wypocząć na łonie natury.

Weekend spędziliśmy na działeczce na Mazurach. Zaprosiliśmy do wspólnego biwakowania znajomych, którzy mają dzieci w tym samym wieku. Był to świetny pomysł, bo jak mówi przysłowie "w kupie raźniej" :) Dzieciaki się zgodnie razem bawiły, a my dorośli mogliśmy porozmawiać. Pogoda była barowa. No, żeby nie narzekać można powiedzieć, że w kratkę :) Sporo padało, całe szczęście interwałami. Mieliśmy sztormiaki i kalosze, więc nic a nic deszcz nie przeszkadzał. A nawet dzieciom zafundował super zabawę. Był czas na gry w przyczepie oraz na spacery po wsi. Dzieciaki uwielbiają karmienie zwierzyny, przyglądanie się żabim skokom czy pochodom mrówek, jazdę na rowerze po pagórkach i biegi do jeziora stromym zboczem. Lunia to już duża dziewczyna, deszcz jej nie straszny, więc kąpała się bez względu na pogodę, za każdym razem, gdy szliśmy nad jezioro. Pozytywnie zaskoczyło nas, że Mały Luluś chętnie wchodził do wody pokrzykując "kąpiemy się". Gdy dzieciaki budowały zamki z piasku dorośli mogli poobserwować żaglówki wypływające z przeciwnego brzegu jeziora. Wieczorem rozpalaliśmy ognisko i niekiedy witał nas tak świt :)

Teraz doprowadzam wszystko do porządku. Pralka chodzi non stop. A w kolejce czeka kilka spraw do załatwienia. Od jutra zaczynam codzienną krzątaninę.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Urlop na kempingu

Jak co roku dwutygodniowy urlop spędziliśmy na kempingu. Pierwszy raz wyjechaliśmy na przełomie lipca i sierpnia. I pierwszy raz pogoda była przez cały czas :) Ani jednego deszczowego dnia.



Kemping bardzo przyzwoity. Nie za duży, ale i nie za mały. Parcele wydzielone, nikt nikomu do przedsionka z butami nie wchodzi ;) Położony w lasie przy samej wydmie. A tuż za wydmą plaża. Od przyczepy - może 4 minuty. Szum morza słychać w przyczepie. Dogodny węzeł sanitarny. Oddzielnie prysznice, toalety, pralnia, kuchnia. W kilku miejscach zlewy do mycia naczyń, żeby nie trzeba było latać przez cały kemping do głównego węzła. Dla dzieci raj. Świetlica - miejsce spotkań starszej młodzieży. Boiska do siatkówki, koszykówki, badmintona. Plac zabaw ze ściankami wspinaczkowymi, równoważnią, zjeżdżalniami, hustawkami, etc. Jest też sklepik i mini-restauracja - wersja dla leniwych ;) Naprawdę przyjemne miejsce. Współurlopowicze to w większości Polacy i Niemcy, ale też Skandynawowie - którzy w przeciwieństwie do nas podróżują głownie Camperami.
Nasze dzieci miejscem były zachwycone. Nie chciały wyjeżdżać i już wiercą dziurę w brzuchu: "kiedy znów pojedziemy".

Czas spędzaliśmy nieśpiesznie. Rano wstawałam z dziećmi nie wcześniej niż o 9.00 Mąż - zapalony rowerzysta od świtu zwiedzał okolicę na rowerze i po 9.00 wpadał z ciepłym pieczywem :) Nie mamy parcia na słońce, więc na plaży byliśmy w ciągu dnia tylko 4 razy. W pozostałe dni robiliśmy sobie rowerowe wycieczki po okolicy (Córka mimo, że mała 4-latka,  ładnie dawała radę na swoim rowerku. Synek w foteliku u męża). Zwiedziliśmy skansen, mini-oceanarium, park dinozaurów, port i inne lokalne atrakcje. Wczesnym wieczorem, po obiedzie, chodziliśmy na plażę. Było naprawdę gorąco, wieczorami ponad 20 stopni. Dzieci kąpały się w morzu, robiły zamki z piasku, biegały po plaży.

Lubię spokój, i nie znoszę tłoku. Zmorą wakacji w sezonie, są dla mnie... inni turyści, których jest na plaży tyle, ile mrówek w mrowisku. Leżą jeden na drugim. Szukając odrobiny intymności "parawanują się" z każdej możliwej strony. W taki sposób, że niekiedy nie da się dojść do morza. Najlepszą miejscówkę mają ci, którzy moczą nogi w 14-stopniowym Bałtyku :) Ze względu na tłok właśnie, postanowiliśmy w dzień organizować sobie czas tak, aby odpocząć, a nie szukać w nerwach i pocie miejsca na położenie kocyka na plaży. Wieczorem inni urlopowicze szli "na miasto" a plaża pustoszała, z czego chętnie korzystaliśmy.

Mieszkając w przyczepie cały czas jesteśmy w kontakcie z naturą. I czasami z lenistwa nigdzie nie idziemy, bo równie miło jest wypić kawę przed swoim przedsionkiem, słuchając szumu fal i śpiewu ptaków. Dzieci od rana do wieczora są na dworzu. Gdy tylko się budzą wychodzą przed przyczepę, gdzie czekają już koledzy z rowerkami, piłką, gotowi do zabawy. Znajomi, którzy mieszkali w pensjonacie znacznie szybciej się "zbierali" z wyjściem, i szli prosto na plażę, bo jak to mówili, nie przyjechali po to, żeby "kisić się" w pokoju. My tego dylematu nie mieliśmy. A czas i tak szybko zleciał.

W drodze powrotnej zahaczyliśmy o siedlisko kuzynki na Mazurach. Dom stoi tuż przy jeziorze, więc dzieci cały dzień oddawały się szaleństwom wodnym.  Pływaliśmy też trochę łódką. Mąż miał okazję wybrać się na surfing.

I już na zakończenie zawieźliśmy przyczepę ponownie na naszą mazurską działeczkę. Pogoda dopisywała, woda ciepła, jak zupa, tak więc dwa dni spędziliśmy nie wychodząc z jeziora. Córka uczyła się pływać i szalała z tatą skacząc z pomostu. Synek brodził w wodzie i pływał z mamusią. A wieczorami rozpalaliśmy sobie ognisko i piekliśmy kiełbaski.

Mieszkamy w dużym mieście, i jest tu bardzo jasno nawet w nocy. Świecą latarnie, witryny sklepowe. Wyją klimatyzatory. Słychać szum przejeżdżających samochodów. Nasza mazurska wieś to inny świat. Leniwy i spokojny. Kocham na Mazurach te "czarne noce", z rozgwieżdżonym niebem. W koło tylko szum brzózek, rechot żab i cykanie świerszczy. Poranki witają nas blaskiem słońca wychodzącego zza jeziora i dźwięcznym śpiewem ptaków. Gdy wracam do domu to tego brakuje mi najbardziej...


poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Cuudownie być na wychowawczym

Dziś wstałam o 10.00 wraz z moimi dziećmi, które również są śpiochami. Jak mają warunki to w nocy śpią po 12 godzin. Nie muszę pisać, że to cuuudowne :) Wypoczęta mama to szczęśliwa mama :)

Wczoraj mieliśmy 'Garden Party', które skończyło się ok 22.30, jak już dzieci zaczęły marudzić, jedne - że do domu, a moje - zaczęły szukać dogodnych miejsc i pozycji, aby się położyć. Mąż, odpowiedzialny za położenie ich do łóżek, odpadł razem z nimi. Ja jeszcze sprzątałam, znosiłam gary do domu. Położyłam się ok 00.30. Ale nic w tym złego, bo... JESTEM NA WYCHOWAWCZYM i wstaję kiedy chcę :) Mąż niestety, gdy ja przekręcałam się na drugi bok, musiał stawić czoło rzeczywistości już o 6.00 rano. Naprawdę współczuję. 

Teraz kawa się parzy, dzieci wybiegły na dwór, a ja wzrokiem ogarniam pobojowisko w pokojach. Widzę, że była zabawa w sklep. Wyścigówki się ścigały na torze. Ktoś gotował. Wybudowano z Lego stację kolejową, która dowoziła ludziki chyba nad jezioro czy rzekę. Porozrzucane instrumenty świadczą o tym, że na imprezie zespół przygrywał: dwie gitary, mini-piano, marakasy i tamburyny są tego niezbitym świadectwem. No i nie mogło zabraknąć lalek Barbie, które na skuterach i rowerach pojechały na wycieczkę... do naszej sypialni.

***
I przed chwilą w czasie pisania tego posta zadzwonił kolega z pytaniem, czy w kasie dzieciaków nie ma jego karty płatniczej :( Niestety nie ma. Jego poranek już nie jest taki radosny, raczej orzeźwiający, jak zimny prysznic w chwili, kiedy się go najmniej spodziewasz.

piątek, 8 sierpnia 2014

I po urlopie...

Dawno tu nie byłam. Trzy dni temu wróciłam do domu z dwutygodniowego urlopu. Mnóstwo myśli i spostrzeżeń kłębi się w mojej głowie. Ale nijak nie mogę usiąść do pisania. Chyba jeszcze duchem jestem nad morzem :) Daję sobie kilka dni, żeby ochłonąć i coś nagryzmolę.