piątek, 19 grudnia 2014

Przemęczona

Zaniedbałam się. Ostatnie dni są dla mnie strasznie ciężkie. Czuję, że baterie się wyczerpują. Mało sypiam i monotonia dnia codziennego mnie powoli dobija.
Z niczym nie mogę zdążyć. A cały czas coś próbuję popchnąć do przodu (o dziwo dużo się udaje) Zdarzają się chwile w ciągu dnia, kiedy chciałabym usiąść do tego mojego pamiętnika i coś napisać od siebie i dla siebie, a jednak nie ma możliwości. A w nocy chce się spać :(

Lulek - odkąd podczas inhalacji odkrył, że w komputerze są piosenki - jak widzi komputer to mu się oczy świecą i nie odpuszcza, wyjąc "Mama, otórz komputer!!!". I ryk jest nie do zatrzymania. Musze stawać na głowie, żeby odwrócić jego uwagę jakąs bardzo absorbującą nas obydwoje zabawą. Dlatego z reguły komputer w ciągu dnia jest zamknięty w schowku. A i tak w najczęściej Lulkowi się coś przypomni i szuka komputera po całym domu. Kończy poszukiwanie płaczem od którego czacha mi pęka.

Jestem pewna, że komputer byłby świetnym wybawieniem w chwilach, gdy muszę przyrządzić posiłek, pozmywać naczynia, poukładać w szafie pranie, poszukać dokumentów itd. Gdy jest komputer to mogę spokojnie robić swoje, a Lulka nie ma. Ale nie o to przecież chodzi. Albo inaczej, nie tak to ma wyglądać, że ja tu się kręcę po domu, a dziecko z kwadratowymi oczami "gapi się" w monitor.

Przez pierwsze trzy lata życia Lusia nie znała w ogóle TV i komputera. I do dziś jest dzieckiem które woli książkę, kolorowankę, grę, klocki niż laptopa. A Lulek mi wariuje. Dlatego w dzień nie mam możliwości usiąść do komputera i choćby zapłacić rachunki, zrobić zakupy, nie mówiąc o przyjemnościach takich jak czytanie poczty, blogów, czy własne pisanie.
I siadam do komputera, gdy wszystko w domu ogarnę czyli grubo po północy. A to jest dla mnie za późno. Nie wiem, jak to zmienić. A jest mi z tym rozkładem dnia źle :(

Dzieci chorują. Lusia zaliczyła właśnie zapalenie uszu. Jeszcze nie jest w pełni zdrowa dlatego siedzimy w domu od ponad trzech tygodni i już we trójkę fiksujemy. Ile można CAŁYMI DNIAMI układać lego, bawić się w lekarza, sklep, przedszkole. Brakuje nam odskoczni - spacerów i ludzi. A ile bałaganu się robi, to chyba nikt nie uwierzy. Dzieci wyciągają wszystko z szaf, przebierają się i nic nie wraca na miejsce. Zabawki przenoszą z pokoju do pokoju. Cały dom to plac zabaw. A w nocy po całym dniu z dziećmi nie mam już siły latac i sprzątać do pojemników oddzielnie klocków, lalek Barbie, zestawu samochodzików, samolocików. A idą święta, chciałabym choć trochę dom ogarnąć i poczuć ład i porządek. Ale chyba musiałabym w workach powynosić zabawki.

Już teraz snuję jakie będą moje noworoczne postanowienia, których notabene nigdy nie robiłam. Mam swój pierwszy raz. M.in. zrobienie selekcji w zabawkach i oddanie tych, bez których dzieci się obejdą; kontynuowanie robienia albumów zdjęć dla dzieci "na pamiątkę", co zabiera dużo czasu, uporządkowanie mojego biurka i szuflad, które czekają na ten  moment już 1,5 roku.

Jakiś potwornie podły nastrój mnie ogarnął i przygniata. Niby się uśmiecham, bawię, ale jestem smutna i rozżalona. Oby się to rozjaśniło i jakieś złote myśli pojawiły, co tu zmienić, żeby było lepiej.
Oczy mi się zamykają i chyba czas spać... Jutro nowy dzień.

czwartek, 4 grudnia 2014

Rodzeństwo

Jest coś magicznego i pięknego w posiadaniu rodzeństwa. Cudowna siła, która z czasem nabiera mocy. Więź, która rozwija się już od najmłodszych lat. Sama mam w tym temacie dużo dobrych doświadczeń.
Patrzę czasami na moje Ancymonki i widzę dwa małe łebki pochylone nad książeczką, cztery małe rączki budujące domki z klocków, mamusię i dzidziusia, lekarza i pacjenta, sprzedającego i kupującego... mogłabym tak w nieskończoność wyliczać te wspólne zabawy.

Gdy podaje Lulkowi picie, zawsze pyta: "A dla Lusi dlugie daj".
Gdy stawiam jedzenie na stole, Luluś stwierdza "Lusia też będzie jadła kolacyjke".
Gdy przynoszę prezent. Tak jak np. dziś lampiony na Roraty, Lusia odwija małymi paluszkami papier i z podkówką na ustach pyta: "A dla Lulusia nie kupiłaś?" (był w drugiej torebce :)).
Gdy pytam Lusi, czy idzie na spacer, odpowiada za każdym razem "Luluś też idzie?". Jeśli nie, to ona też "zostaje w domu" :D

Oni mają siebie i już teraz zdają sobie z tego sprawę. Dwa małe krasnoludki, które w swoich oczach widzą się nawzajem.

Trochę taki świąteczny zrobił mi się ten wpis..

***

I tutaj taka dygresyjka. Moje dzieci są dla siebie miłe i troskliwe głównie pod moją opieką. Jeśli przejmie, je ktoś inny (tata, dziadkowie) zaczynają walczyć o pozycję, uwagę i pochwałę. Często zastanawiam się nad powodem. I dochodzę do wniosku, że ja nigdy nie faworyzuję i nawet przypadkiem nie implikuję intencji ("ty na pewno zrobiłeś/łaś to specjalnie, żeby mu/jej było przykro").
Wierzę w to, że problem wynika:
1) z tego, że dziecko jak każdy człowiek odczuwa złość, np. gdy coś nie idzie po jego myśli, frustrację, gdy coś się nie uda (rysunek, budowla, wierszyk) i gdzieś musi ją rozładować. Na początku jeszcze nie wie jak, więc idzie instynktownie w kierunku destrukcji. I tu trzeba mu pokazać, jak ma to zrobić, jak poradzić sobie z emocjami. Ale przykładem (najlepiej własnym), wsparciem (jestem tu z tobą) i zrozumieniem (ale ci się zrobiło przykro), a nie KRZYKIEM (ponieważ wtedy negując jego destrukcyjne zachowanie jednocześnie pokazujemy, że  jednak agresja w tym słowna jest rozwiązaniem... ale dostępnym głownie dla dorosłych).
2) z pokrycia się potrzeb obydwojga dzieci (gdy np. przynosimy rower - jeden rower. Obydwoje chcą go mieć, to normalne. Mąż mój ma takie właśnie pomysły. Później jest "to moje... moje..". i płacz... z reguły pierworodnej. Ja nie przynoszę pojedynczych rzeczy, jeśli już to dwie, albo w ogóle)
3) nieumyślnej manipulacji pochwałami przez dorosłych. Dzieci malują, a ktoś komentuje: "patrz jak pięknie namalował". A co ona namalowała mniej pięknie. W tym wieku liczy się intencja i zaangażowanie w zadanie. No i ludzie... abstrahując od wszystkiego... jak 1,5 roczne dziecko może piękniej malować od 5-latki.
I punkt 3. to chyba gwóźdź do trumny. Zamiast rozwijać współpracę to zachęca do rywalizacji. A tak nam potrzeba umiejętności współpracy, uzupełniania się i tego chce uczyć dzieci od początku naszej wspólnej przygody, jaką jest tworzenie rodziny.

I ta dygresja, jak zawsze przy długa wyszła ;)