Zacznę wakacje od focha. Bo wiecie co, wstałam rano, patrze przez okno: chmurym szaro, wiatr smaga korony drzew. Jeszcze trochę niepewna spoglądam na temometr w sypialni... no rzesz do Jasnej Anielki... 14 stopni pokazuje... Idę do kuchni, sprawdzam na drugim (co by miał pokazać lato na Ibizie :D), no 14 stopni, jak bum cyk, cyk. Nie chce być inaczej.
I mam focha, bo jadąc nad Bałtyk, do przyczepy kempingowej, niczego bardziej nie potrzebuję nić pogody. Mieszkamy poniekąd na dworze. Gdy jest ciepło, ręczniki, pieluszki, mokre ubrania, pięknie schną. Posiłki z przyjemnością jadamy na dworze. Dzieci bawią się na campingowym placu zabaw.
Gdy jest zimno, i nie daj deszczowo, plażowanie jest wykluczone. Wycieczki rowerowe i spacery w deszcz też nie należą do największych przyjemności. Nic nie schnie, więc wszystko mamy mokre. Po kilku godzinach można powiedzieć, że się kisimy w przyczepie. Tam jadamy, czytamy, odpoczywamy, gramy, malujemy. Ale ile można...
I cały czas trzeba przyczepę ogrzewać, bo inaczej jest zimno.
Gotowanie na świeżym powietrzu też należy do mniej przyjemnych :(
Kończąc tego posta pełnego utyskiwań, proszę o dobrą pogodę :) Niech się Dzieciątka nabiegają po drobnym, gorącym, nadbałtykim piasku. Niech wymoczą szkitorki w lodowatej morskiej wodzie. Niech aura nam sprzyja, bo rowery czekają na przygodę.
Achoj... niech się dzieje, ale o Słońce, o Słońce proszę :)