czwartek, 4 grudnia 2014

Rodzeństwo

Jest coś magicznego i pięknego w posiadaniu rodzeństwa. Cudowna siła, która z czasem nabiera mocy. Więź, która rozwija się już od najmłodszych lat. Sama mam w tym temacie dużo dobrych doświadczeń.
Patrzę czasami na moje Ancymonki i widzę dwa małe łebki pochylone nad książeczką, cztery małe rączki budujące domki z klocków, mamusię i dzidziusia, lekarza i pacjenta, sprzedającego i kupującego... mogłabym tak w nieskończoność wyliczać te wspólne zabawy.

Gdy podaje Lulkowi picie, zawsze pyta: "A dla Lusi dlugie daj".
Gdy stawiam jedzenie na stole, Luluś stwierdza "Lusia też będzie jadła kolacyjke".
Gdy przynoszę prezent. Tak jak np. dziś lampiony na Roraty, Lusia odwija małymi paluszkami papier i z podkówką na ustach pyta: "A dla Lulusia nie kupiłaś?" (był w drugiej torebce :)).
Gdy pytam Lusi, czy idzie na spacer, odpowiada za każdym razem "Luluś też idzie?". Jeśli nie, to ona też "zostaje w domu" :D

Oni mają siebie i już teraz zdają sobie z tego sprawę. Dwa małe krasnoludki, które w swoich oczach widzą się nawzajem.

Trochę taki świąteczny zrobił mi się ten wpis..

***

I tutaj taka dygresyjka. Moje dzieci są dla siebie miłe i troskliwe głównie pod moją opieką. Jeśli przejmie, je ktoś inny (tata, dziadkowie) zaczynają walczyć o pozycję, uwagę i pochwałę. Często zastanawiam się nad powodem. I dochodzę do wniosku, że ja nigdy nie faworyzuję i nawet przypadkiem nie implikuję intencji ("ty na pewno zrobiłeś/łaś to specjalnie, żeby mu/jej było przykro").
Wierzę w to, że problem wynika:
1) z tego, że dziecko jak każdy człowiek odczuwa złość, np. gdy coś nie idzie po jego myśli, frustrację, gdy coś się nie uda (rysunek, budowla, wierszyk) i gdzieś musi ją rozładować. Na początku jeszcze nie wie jak, więc idzie instynktownie w kierunku destrukcji. I tu trzeba mu pokazać, jak ma to zrobić, jak poradzić sobie z emocjami. Ale przykładem (najlepiej własnym), wsparciem (jestem tu z tobą) i zrozumieniem (ale ci się zrobiło przykro), a nie KRZYKIEM (ponieważ wtedy negując jego destrukcyjne zachowanie jednocześnie pokazujemy, że  jednak agresja w tym słowna jest rozwiązaniem... ale dostępnym głownie dla dorosłych).
2) z pokrycia się potrzeb obydwojga dzieci (gdy np. przynosimy rower - jeden rower. Obydwoje chcą go mieć, to normalne. Mąż mój ma takie właśnie pomysły. Później jest "to moje... moje..". i płacz... z reguły pierworodnej. Ja nie przynoszę pojedynczych rzeczy, jeśli już to dwie, albo w ogóle)
3) nieumyślnej manipulacji pochwałami przez dorosłych. Dzieci malują, a ktoś komentuje: "patrz jak pięknie namalował". A co ona namalowała mniej pięknie. W tym wieku liczy się intencja i zaangażowanie w zadanie. No i ludzie... abstrahując od wszystkiego... jak 1,5 roczne dziecko może piękniej malować od 5-latki.
I punkt 3. to chyba gwóźdź do trumny. Zamiast rozwijać współpracę to zachęca do rywalizacji. A tak nam potrzeba umiejętności współpracy, uzupełniania się i tego chce uczyć dzieci od początku naszej wspólnej przygody, jaką jest tworzenie rodziny.

I ta dygresja, jak zawsze przy długa wyszła ;)

2 komentarze:

  1. To naprawdę wspaniale, że Twoje dzieci tak świetnie się dogadują i wzajemnie uzupełniają :) Z reguły słyszę od znajomych rodziców raczej o tym, że jedno drugiemu przyłożyło klockiem albo wybiło ząb w trakcie bójki (autentycznie!) ;) A wnioski zawarte w dygresji moim zdaniem bardzo trafne i z pewnością wezmę je pod uwagę, jeśli zdecydujemy się na rodzeństwo dla Bąbelka :)

    P.S. Ja z moją siostrą aż tyle szczęścia nie miałam - od samego początku był fight i różnica charakterów (a potem również światopoglądów) nie do przeskoczenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie. Ja dziękuję Bogu, że w siostrze mam przyjaciela.
    A żeby nie było to moje dzieci się kochają, ale też potrafią dać sobie do wiwatu ;)

    OdpowiedzUsuń