poniedziałek, 12 stycznia 2015

Warunki szkodliwe... dylematy Matki Polki

Dziś popołudniu dopadł mnie prawdziwie smętny nastrój. Jutro wielki dzień, Lusia po ponad miesięcznej przerwie wraca do przedszkola. Jest to powrót przez nią już trochę oczekiwany, ale jak się dziś okazało z nutą strachu.
Lusia od kilku tygodni zasypia sama przy Audiobooku. Można powiedzieć znowu, bo przecież już tak było. A dziś sen nie przychodził. Zaczęły się wędrówki po domu: "Mamo potrzebuję Twojej rączki". Mamy taki rytuał, że jeśli nie może zasnąć (a wykluczamy ssanie pieluchy podczas zasypiania) prosi bym dała jej moją rękę. I trzymając tak dłoń w mojej dłoni zasypia. W ostatnich tygodniach ta metoda nie była potrzebna, bo audiobook wyciszał i sen się pojawiał niemalże od razu. Ale nie dziś. Lusia potrzebowała ręki Mamusi. Gdy tylko usiadłam obok łóżeczka i złapałam ją za rękę, odliczyłam 12 oddechów i Lusia spała.

Byłam wczoraj u koleżanki i jak to w rozmowie opowiadałam, jak u nas minął ostatni miesiąc. I tak sobie to podsumowałam przy okazji...
Od miesiąca Lusia zdrowa (choć płyn u uszach utrzymywał się jeszcze 2 tygodnie po antybiotyku). Chodzi na zajęcia z języka angielskiego. Pani chwali. Córka moja ma fenomenalną pamięć. Pamięta słowa sprzed kilku miesięcy. Szybko uczy się nowych. Emocjonalnie się rozkręciła. Uśmiecha się częściej. Odpowiada na inicjatywy zabawy innych dzieci. Chyba jest dobrze.

Chodzi na zajęcia plastyczne. Zaczęła lepiej dociskać kredkę. Postacie są wyraźniejsze. Ludzie już wyglądają jak ludzie :) Mają wszystkie części ciała i są proporcjonalni. Ulubione motywy to: mama i rodzina. Rodzina jej własna, ale też inne wymyślone. Wśród tematów są też przedszkola, bloki, place zabaw, wakacyjne klimaty, jeziora, góry i stoki narciarskie.
Jeszcze w listopadzie Panie z przedszkola pokazywały mi zeszyty grafomotoryczne Lusi. Postacie na rysunkach oraz motywy umieszczone były w rogu kartki, takie malutkie ludziki, ledwie widoczne. A reszta kartki pusta. Miałam ją namawiać do zagospodarowywania całej kartki. O sprawie zapomniałam, bo święta i choroby. W tym czasie Lusia tworzyła w domu całe cykle rysunkowe i wszystko piękne, duże, wyraźne, w centrum kartki. Samo przyszło.... Jak czuła tak rysowała...

Pisałam już w poście noworocznym, że wymyśla zabawy: w lekarza, dom, restauracje, szpital, porodówke ;) obsadza nas w rolach i bawi się w życie.

Od ponad miesiąca uczymy się czytać. Mamy podręcznik. Proste książeczki do nauki czytania. I Lusia czyta. Coraz dłuższe teksty. Sprawia jej to frajdę i podnosi samoocenę. Bierze gazetę i czyta. Moje notatki i planery - oj, muszę już uważać ;) Pomagam, nie przeszkadzam, ale motywacja jest wewnętrzna.

Przymierzamy się do nauki godzin w zegarze. Już poczyniłyśmy pierwsze kroki. Prawie skończyłyśmy wyklejać nasz roboczy zegar. Rozmawiamy o porach dnia, godzinach, kiedy co robimy. Temat jest skomplikowany, ale chęci są duże, więc bierzemy byka za rogi.

Przed świętami byłam w przedszkolu złożyć Paniom życzenia. Dostałam kilka piosenek i wierszyków do nauczenia - zbliża się Dzień Babci i Dziadka. Kilka dni temu w popłochu wyjęłam kartki i zaczęłyśmy się uczyć. Wierszyki powtórzyłam 3-4 razy i Lusia już umiała. Piosenek nauczyła się w dwa wieczory. Opanowała wszystkie zwrotki. A ile przy tym zabawy, bo Lulek też śpiewa. Chyba na to konto zrobimy domowy Dzień Babci i Dziadka z występami. A co! :D

Wczoraj kupiliśmy Lusi łyżwy. Obok domu mamy lodowisko, mąż uznał, że warto to wykorzystać i się poruszać. I dwa dni weekendu spędziła na lodzie. Jeździła pierwszy raz i z jakim zapałem, śmiechem, radością i satysfakcją. Z poczuciem, że się z łyżwami na nogach urodziła :) Chciałaby jeszcze, codziennie. Ja też bym chciała...

Chcę zapisać ją na zajęcia "dziecięcych nutek", bo bardzo lubi śpiewać. Już raz byłyśmy na próbie i się podobało. Są dziewczynki w jej wieku, miła Pani, atmosfera zabawy. Ale przyszło chorowanie i już tego nie powtórzyłyśmy.

I tyle planów mamy. A przede wszystkim ja w domu mam zdrowe dziecko. Dzień układa się "normalnie". Rano idziemy po zakupy, robimy spacer po okolicy. Uczymy się i bawimy we trójkę. Dwa razy w tygodniu popołudniami Lusia idzie na zajęcia. Wieczorem możemy się wybrać do znajomych, spotkać się z ludźmi.
O tym jak jest podczas chorowania nie będę pisała, bo każdy wie, jak jest. W kółko oglądamy swoje 4 kąty i słuchamy pokasływania tudzież marudzenia.

Niedawno zrobiliśmy Lusi RTG nosogardła ze  względu na hipotezę powiększonego migdała. Lekarz wykonujący badanie napisał, że powiększenie jest nieznaczne i nie powinno mieć wpływu na drożność. Drożność jest prawidłowa. Jeśli potwierdzi to nasz laryngolog to ten punkt zaczepienia zostanie skutecznie wykluczony.

Zapisałam Lusię do poradni laryngologicznej w szpitalu klinicznym. Alergolog mi podpowiedział, że może powinno się zacząć od zrobienia wymazu bakteriologicznego z nosa, skoro katar jest bez przerwy. Ale w zasadzie to kataru nie ma bez przerwy. Nie było go np. w wakacje. Teraz po przeleczeniu antybiotykiem (ze względu na zapalenie uszu) katar całkowicie zniknął. On się pojawia tylko w jednych okolicznościach... I się zastanawiam, CZY W TYM WYPADKU WARTO ROBIĆ TO BADANIE?

I tak jutro Lusia idzie do przedszkola. Scenariusz już mi się rysuje w głowie...We wtorek- środę będzie "zatkana". W czwartek pojawi się ropny katar., który przez kolejne kilka dni się nasili na tyle, że dziecko będzie marudne, rozkojarzone, zasmarkane, ospałe i ciągle zmęczone, niechętne do nauki, wycofane, przygaszone. Dojdzie kaszel w nocy, bo katar lubi spływać - więc niewyspane, a razem z dzieckiem cały dom, bo jak nie słyszeć nocnego kasłania.

I opowiadam tej koleżance o tych moich dylematach. A ona trzeźwo mówi, to co ja już od dawna wiem(!!!): "Coś jej tam w tym przedszkolu szkodzi. Może jakiś grzybek, może inny alergen" (Fakt, że Lusia ma niewielką alergię, ale testy nie wykazały na co). I koleżanka pyta: "Czy tak na serio Lusia musi tam chodzić?"
I to jest sedno sprawy. Bywamy w różnych miejscach, w salach zabaw, w domu kultury, na różnych zajęciach i NIC jej nie szkodzi. A w przedszkolu zawsze coś....

Czy musi tam chodzić?... Ta moja ledwo 5-latka? No, trochę musi, bo jest w przymusowej "0", dzięki nowej ustawie o 6-latkach.
I niech mi ktoś powie: CO ROBIĆ? CO JEST WAŻNIEJSZE? CZY PRZEDKŁADAĆ EDUKACJĘ NAD ZDROWIE? CZY MOŻE PRZESADZAM I DZIECI TAK W KÓŁKO CHORUJĄ?

Z Małżem się dziś ścięliśmy, bo ja tu mówię o swoich obawach. A on wypala, że dla niego to bez znaczenia czy będzie chora czy nie. Ręce opadają. Może mu wszystko jedno, bo jest w pracy i nie ma "chorowania" na co dzień.
Ale już się nie chcę dodatkowo nakręcać, więc nie będę tematu drążyć.
Tylko wciąż odbija się od ściany pytanie "CO ROBIĆ?

2 komentarze:

  1. Z tego co piszesz Lusia naprawdę rozwinęła skrzydła :) To świetnie, że tak chętnie rwie się do nauki i że jej relacje z rówieśnikami również uległy ożywieniu :) Pewnie Cię to nie pocieszy, ale nie tylko Lusia co chwilę "łapie" w przedszkolu jakieś nowe choróbsko. Wszystkie moje koleżanki mające dzieci w podobnym wieku wiecznie narzekają na to, ze ich pociechy znów wracają do domu czymś zainfekowane, choć dopiero co się podleczyły. Ja też jako dziecko chorowałam praktycznie bez przerwy (anginy, zapalenia płuc, krtani i oskrzeli) - ciągle byłam na antybiotykach, a po zastrzykach miałam takie koszmarne zrosty, że nie byłam w stanie normalnie siedzieć. Ten stan przeszedł jakoś samoistnie w okolicach 7-8 roku życia, i potem tylko sporadycznie łapałam jakieś lekkie przeziębienia. Może i u Lusi będzie podobnie...

    OdpowiedzUsuń
  2. To współczuję tej dziewczynce, którą byłaś. To musiało być okropne. Ale daje nadzieję, że się człowiek wychoruje, a potem z górki :)

    OdpowiedzUsuń