Moje Skrzaty już wyzdrowiały. Bardzo długo trwało to chorowanie, który wymęczyło mnie i ich do granic możliwości. A totalne uzdrowienie stało się za sprawą... zmiany klimatu. Wzięliśmy z Mężem Skrzaty na wieś, nie tyle wieś, co na pojezierze :) Spędziliśmy ten czas w warunkach dość surowo-biwakowych, ale radość dzieciaków niesamowita. Dla Młodszego Skrzata był to pierwszy taki wyjazd. O ile polepszenie jego zdrowia nie nastąpiło w stu procentach, jednak znacznie się poprawiło. Starszy Skrzat wyzdrowiał całkowicie. Przeszły katary i nocne ataki kaszlu. Przeszedł nawet stres malujący się na małej buzi. Jego miejsce zajął spontaniczny uśmiech.
Słońce budzące nas o poranku. Tupot małych, bosych stópek po zroszonej trawie. Rowerowe przejażdżki. Kąpiele w jeziorze. Posiłki jedzone na świeżym powietrzu. Karmienie koników. Bieganie za kurami i kaczkami. Czego więcej człowiekowi potrzeba. Głowa odpoczywa, a ciało się relaksuje.
Tak jest przy dobrej pogodzie... nie będę pisała scenariusza przy pogodzie "Pod psem", żeby nie zepsuć nastroju ;)
Słońce budzące nas o poranku. Tupot małych, bosych stópek po zroszonej trawie. Rowerowe przejażdżki. Kąpiele w jeziorze. Posiłki jedzone na świeżym powietrzu. Karmienie koników. Bieganie za kurami i kaczkami. Czego więcej człowiekowi potrzeba. Głowa odpoczywa, a ciało się relaksuje.
Tak jest przy dobrej pogodzie... nie będę pisała scenariusza przy pogodzie "Pod psem", żeby nie zepsuć nastroju ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz