W poniedziałek do przedszkola Lusi niespodziewanie przyszły dziewczyny z jakiejś szkoły tańca, żeby dzieci nauczyć tańczyć Zumbę :) Było to dla rodziców zaskoczenie, impreza niezaplanowana. Przyszłam odebrać Córkę trochę wcześniej, bo jechałyśmy do lekarza (dostała uczulenia na rączkach prawdopodobnie od plasteliny).
Wchodzę na posesję przedszkola i widzę, że na placu zabaw są wszystkie grupy, czyli trochę mniej niż 100 dzieci. Nie musiałam długo wpatrywać się w tłum, poszukując mojego dziecka, bo Córcia moja stała całkiem z tyłu przy zjeżdżalni i gniotła w rączkach szalik. Chwilę odczekałam, ale niewiele się wydarzyło, więc się "ujawniłam". Podeszła do mnie jej wychowawczyni i pyta, czy zabieram dziecko do domu. Zapytałam, co się dzieje? Co to za impreza? Gdy się dowiedziałam poprosiłam o zawołanie Lusi. Zapytałam, czy chce zostać. Powiedziała, że idzie ze mną do domu. Próbowałam ją zachęcić mówiąc, że jest fajnie, imprezka, dzieci tańczą i fikają. A ona odpowiedziała: "Ale mamusiu ja nie chcę tu być, bo tu jest za dużo pań". Fakt, pań z zespołu było ze dwadzieścia.
Powiedziałam jej, że jeśli chce to pójdziemy do domu, ale może choć chwilę popatrzy na tańce. Za 15 minut moja Córcia w ostatnim rzędzie za rękę z "panią od obiadów" kicała i podrygiwała w takt muzyki. A po pewnym czasie dołączyły do niej dwie koleżanki z grupy. Śmiała się w głos, a na ustach zagościł "banan". Jak już się wszystko skończyło i pora była iść do domu, podeszła do mnie "pani od obiadów" i mówi, że Lusi się naprawdę podobało, na swój sposób skorzystała z tej imprezy. Co sama widziałam. Każdej napotkanej osobie opowiadała później, jak to uczyła się tańczyć Zumbę w przedszkolu...
Aż mi serce urosło, że potrafiła zwerbalizować swój strach (boi się tłumu i tłoku). I że się przełamała i nie "skamieniała" tym razem, tylko uczestniczyła w zabawie. Ale co tu będę ukrywać - to też zasługa "pani od obiadów" :)
***
I tak na marginesie, jak suuuper, że prócz wychowawców w przedszkolu są tzw. panie do pomocy, które najczęściej pomagają dzieciom przy posiłkach, w ubieraniu się przed wyjściem na dwór, czy w wycieczkach do WC. Nasze "panie pomocowe" mają wielkie serca i dużo empatii.
Czego nie można powiedzieć o wychowawczyniach, które są zimne i niedostępne dla dzieci i pretensjonalne wobec rodziców. Nasza wychowawczyni - zdaniem co najmniej 75% rodziców - nie powinna pracować z dziećmi :P Trochę się zasiedziała przez te dwadzieścia parę lat pracy, a standardy postępowania z dziećmi się zmieniły, czego "żelazna dama" nie dostrzega. Nie wspominając o braku cierpliwości. Jeden z ojców stwierdził, że chyba przechodzi klimakterium :) bo czasami ją tak emocje przerastają, że nie wiadomo, z czym wyskoczy. Ale to już temat na innego posta... :)
Wchodzę na posesję przedszkola i widzę, że na placu zabaw są wszystkie grupy, czyli trochę mniej niż 100 dzieci. Nie musiałam długo wpatrywać się w tłum, poszukując mojego dziecka, bo Córcia moja stała całkiem z tyłu przy zjeżdżalni i gniotła w rączkach szalik. Chwilę odczekałam, ale niewiele się wydarzyło, więc się "ujawniłam". Podeszła do mnie jej wychowawczyni i pyta, czy zabieram dziecko do domu. Zapytałam, co się dzieje? Co to za impreza? Gdy się dowiedziałam poprosiłam o zawołanie Lusi. Zapytałam, czy chce zostać. Powiedziała, że idzie ze mną do domu. Próbowałam ją zachęcić mówiąc, że jest fajnie, imprezka, dzieci tańczą i fikają. A ona odpowiedziała: "Ale mamusiu ja nie chcę tu być, bo tu jest za dużo pań". Fakt, pań z zespołu było ze dwadzieścia.
Powiedziałam jej, że jeśli chce to pójdziemy do domu, ale może choć chwilę popatrzy na tańce. Za 15 minut moja Córcia w ostatnim rzędzie za rękę z "panią od obiadów" kicała i podrygiwała w takt muzyki. A po pewnym czasie dołączyły do niej dwie koleżanki z grupy. Śmiała się w głos, a na ustach zagościł "banan". Jak już się wszystko skończyło i pora była iść do domu, podeszła do mnie "pani od obiadów" i mówi, że Lusi się naprawdę podobało, na swój sposób skorzystała z tej imprezy. Co sama widziałam. Każdej napotkanej osobie opowiadała później, jak to uczyła się tańczyć Zumbę w przedszkolu...
Aż mi serce urosło, że potrafiła zwerbalizować swój strach (boi się tłumu i tłoku). I że się przełamała i nie "skamieniała" tym razem, tylko uczestniczyła w zabawie. Ale co tu będę ukrywać - to też zasługa "pani od obiadów" :)
***
I tak na marginesie, jak suuuper, że prócz wychowawców w przedszkolu są tzw. panie do pomocy, które najczęściej pomagają dzieciom przy posiłkach, w ubieraniu się przed wyjściem na dwór, czy w wycieczkach do WC. Nasze "panie pomocowe" mają wielkie serca i dużo empatii.
Czego nie można powiedzieć o wychowawczyniach, które są zimne i niedostępne dla dzieci i pretensjonalne wobec rodziców. Nasza wychowawczyni - zdaniem co najmniej 75% rodziców - nie powinna pracować z dziećmi :P Trochę się zasiedziała przez te dwadzieścia parę lat pracy, a standardy postępowania z dziećmi się zmieniły, czego "żelazna dama" nie dostrzega. Nie wspominając o braku cierpliwości. Jeden z ojców stwierdził, że chyba przechodzi klimakterium :) bo czasami ją tak emocje przerastają, że nie wiadomo, z czym wyskoczy. Ale to już temat na innego posta... :)
Cieszę się bardzo :) Oby tak dalej!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco!
Dzieki :)
UsuńGratulacje dla Lusi :-)
OdpowiedzUsuńO tak, masz rację ! Panie " pomocowe " są najcudowniejsze pod słońcem. Gajuchna wprost uwielbia naszą panią Teresę ! Z wzajemnością oczywiście :-)
Pozdrowienia !
Że też wychowawczynie nie mogą pójść w tym kierunku ;)
UsuńBardzo się cieszę i gratuluję Lusi odwagi :) Zumba fajna rzecz - widziałam kiedyś pokaz i samej mi się nogi rwały do tańca :) A jeśli wychowawczyni taka paskudna, to może pomyślcie o zmianie grupy (choć może być to dla Lusi kolejny duży stres...)
OdpowiedzUsuńOj długo by opowiadać. Jest to jej ostatni rok w tym przedszkolu, więc już zmoieniać nie będziemy, żeby nie stresować. A na ZUMBĘ to mąż mnie namawia :) Jakoś nie mogę się za siebie wziąć z tym temacie.
Usuń