środa, 15 czerwca 2016

Nasza edukacja domowa - dylematy.

Dziś humor nie dopisuje. Jest nerw. Będę się ratowała herbatką z melisy, bo na studiach sesja egzaminacyjna trwa, chodzę z książkami, notatkami po domu, wynika z tego nie-wiele, bo miejsca na koncentrację brak. Ograbiam moje dzieci z czasu i cierpliwości, które normalnie są dla nich zarezerwowane. Pocieszam się, że to już ostatni zjazd w tym roku akademickim, i w końcu powróci codzienność. 


Ale, żeby nie było tak pesymistycznie, to podzielę się krajobrazem, który mnie otacza. Jestem co prawda w domu, a nie na wakacjach. Na gazie bulgocze pomidorówka ze świeżych pomidorów. A na swoją kolej czekają kartacze od teściowej, które dziś przyrządzę (może niezbyt zdrowo) z zasmażką z cebulki. Siedzę przy kuchennym stole. Przede mną na oścież otwarte okno, a na wyciągnięcie ręki drzewko czereśniowe, które już daje pierwsze owoce, które jeszcze trochę kwaśnawe podskubujemy. Kojąca aura południa pozwala zaczerpnąć kilka głębszych wdechów przez pracowitym popołudniem i wieczorem.

Usiadłam dziś do pisania, bo mi się serce wyrywa i  palce same biegną po klawiaturze. Chciałabym o szkole, o nudzie, o naszym nauczaniu domowym i moich osobistych dylematach słów kilka naskrobać. 
Od czego zacząć... Niech będzie od szkoły. Mam wrażenie, że w szkole moja Starsza się nudzi, że się nie rozwija, że musi kończyć pracę, gdy entuzjazm największy, bo dzwonek, bo przerwa, bo teraz pisanie, a nie przyroda.

Nasza domowa edukacja w duchu Marii Montessori trwająca przez przedszkole i kontynuowana w tym roku przyniosła wymierne efekty... Lucia moja potrafi pisać, czytać, dodawać, odejmować; interesuje się kosmosem, życiem na różnych krańcach naszej planety, zmiennością czasu, astronomią (jakie planety i asteroidy widzimy z ziemi), przyrodą - ma swój ogródek, sadzi i pielęgnuje kwiaty, rzodkiewki, koper, pietruszkę, bazylię, miętę. 
Chciałaby mieć swój kramik na targu i sprzedawać to dobro.
Pieniądz ją interesuje, płaci ze mną w sklepie, rozmienia na drobne.
Przyrządza ekobatony z ziaren i sałatki warzywne.
Co weekend piknik czy mini-przyjęcie w ogrodzie dla sąsiadek. 
Kocha sport, wywija fikołki na trzepaku, skacze po drzewach, z zapałem jeździ na dorosłym rowerze z przerzutkami i marzy o deskorolce, bo na razie pożycza ją od sąsiada.
Tańczy w balecie i po kryzysie wiosennym na nowo odkrywa zapał do gry na fortepianie. Już w ten weekend koncert z okazji zakończenia roku z szkolnego w jej ognisku muzycznym.
Uwielbia tworzyć z gliny i malować farbami. Co tydzień biega na zajęcia do pracowni malarskiej.
Pisze książki i je ilustruje. Rękopisy chowa w szufladzie biurka.

Pewnie nie jednego zastanowi, jak ma na to czas... Ano, tak że w szkole Lusia ma może 30% obecności. Za to diagnozę napisała prawie na 100%. Dzięki temu wychowawczyni przymyka oko na nieobecności. Za jej namową Lusia udziela się w kółku teatralnym, a pani od muzyki wciągnęła ją do chórku.
Lusia nie przegapiła żadnej wycieczki. Tylko lekcje ją nudzą. Prace domowe polegające na kolorowaniu obrazków, pisaniu cyfry 1 osiemdziesiąt osiem razy na kartce A4 wzbudzają niechęć i płacz... widzę, że szkoła to klatka, w której nie chce córki zamykać.
Bywają dni, że tak ją wciągnie jakieś działanie, że potrafi przez trzy godziny wieczorem, gdy w domu już cisza, czymś się zajmować, coś pisać, rysować, budować. I jakim prawem, mam jej to niszczyć... ją z tego świata fascynacji wyrywać.

Cóż więc daje nam szkoła. Kontakty społeczne, nowe przyjaźnie, nowe zachowania, trening walki z własnymi emocjami i trening wykorzystania umiejętności społecznych. To jest główny powód, przez który nie zdecydowaliśmy się na całkowitą edukację domową. Myślę, że ważny powód. Choć co rano słyszę ten sam komentarz: "Nie chcę do szkoły, tam jest nudno". A to dopiero "zerówka" i wciąż dużo czasu na swobodną zabawę. Co będzie, gdy na kilka godzin usiądzie w ławce... na to pytanie otrzymamy odpowiedź po wakacjach.

Zapytacie, czy nie ma alternatywy... Niestety nie za bardzo. Najchętniej wybrałabym szkołę montessoriańską, ewentualnie demokratyczną, ale kwestie finansowe skutecznie blokują takie rozwiązanie.

Nie bez znaczenia jest fakt, że uwielbiam się z Lusią uczyć. To nawet nie jest nauka, to wspólne spędzanie czasu w kręgu naszych zainteresowań. Nie wiadomo, gdzie kończy się zabawa, a zaczyna nauka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz