poniedziałek, 8 września 2014

Kapie z nosa...

Już pod koniec sierpnia moją głowę z lekka opętał "świr". Nie głośno, ale w głowie toczyłam rozmowy sama ze sobą, czy podać dzieciom leki imunostymulujące, uodparniające, zaszczepić na grypę, wejść ze sterydami wziewnymi. Ale pomyślałam, że przecież niemalże całe wakacje spędziły na dworze, nic a nic nie chorowały, nawet katar się nie pojawił. Mieszkały (w większości) w przyczepie kempingowej, pogoda była różna, temperatury też. Trzy tygodnie spędziły nad morzem - łudziłam się, że to na pewno zaprocentuje... I co... I tu mi się nasuwa na język jedno wyrażenie "i d***"

Tydzień przed pójściem do przedszkola zdecydowałam się podać Lusi jedynie steryd wziewny, żeby chronił jej chronicznie zatykające się zatoki. I dziecię moje wytrzymało bez kataru... do środy. W czwartek było już z katarem w placówce, a w piątek doszedł ból gardła, załzawione oczy i ogólne otępienie, więc Małą zostawiłam w domu na syropkach z witaminą C.

Nie trzeba było długo czekać, bo nasz Luluś w nocy z soboty na niedzielę zaczął bardzo ciężko oddychać, aż w końcu się zatykać "glutem". I niedziela już była całkowicie zasmarkana, kichająca, i zdecydowanie nie w humorze. Pech chciał, że dzieci odporność mają po mamusi, bo wczoraj ja wstałam z piekącymi oczami, bólem mięśni, drapiącym gardłem i zatkanym nosem.

Ot mamy początek roku szkolnego! Drugi tydzień września, a my już tradycyjnie ugrzęźliśmy w domu. Cóż że pogoda piękna. Jak przy tych objawach wyjście na słońce powoduje wodospad niekontrolowanych łez, bo razi, szczypie, przeszkadza.
Można uogólnić, że moje dzieci chorują non stop. Mamy wieczne maratony z przerwą wakacyjną, kiedy to nie dzieje się nic. Okazy zdrowia. Dopóki Lusia nie przekroczy progów przedszkola. I tak jest co roku.

W ubiegłym tygodniu widziałam się z moją lekarką, która wyraziła nadzieję, że może po takich aktywnych wakacjach dzieci nabrały odporności :) taaa.... marzenie.
I wiem, że inne mamy kurują swoje pociechy zdrową dietę i medycyną ludową: syropkami z malin, czosnku itd. Niestety u nas to nie działa. Wlewałam już w Lunie hektolitry syropu z czosnku, miodu i cytryny, syropu z cebuli i dodawałam soczek malinowy własnej roboty do herbaty. I tak zawsze kończyliśmy na antybiotyku, a nierzadko ze skierowaniem na oddział patologii noworodka w szpitalu.

I jak tu się cieszyć z jesieni... niech mi ktoś powie jak? Na myśl o nadchodzących miesiącach łapię strasznego doła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz